Zgodnie z prognozami pogody, a w każdym razie zgodnie z ich interpretacjami, od 18 do 24 maja miało trwać nietypowo długie okno pogodowe. Naszym głównym celem było wejście na Everest 22 maja, tak aby trzej ambitni amerykańscy członkowie wyprawy mieli szansę po udanym zdobyciu Everestu, następnego dnia 23 maja spróbować zaatakować także Lhotse.
Atak szczytowy rozpoczęliśmy 18 maja o godz. 2.30. Przeszliśmy lodospad Khumbu, minęliśmy obóz pierwszy (ok. 5.950 m) i przed południem dotarliśmy do obozu drugiego (ok. 6.350 m). To była dla mnie długa i wyczerpująca droga. W obozie drugim zatrzymaliśmy się na cały dzień. 20 maja przeszliśmy do obozu trzeciego (ok. 7000 m). Wyszliśmy o 4.15. Ten odcinek wspinaczki, mimo że znaczna część drogi wiedzie stromą ścianą Lhotse, pokonałem szybko w nieco ponad cztery i pół godziny. W obozie trzecim dotarły do nas, o ile mi wiadomo po raz pierwszy, wiadomości o pogarszających się prognozach pogodowych odnośnie możliwości wejścia na górę 22 maja.
21 maja wyszliśmy z obozu trzeciego ok. godz. 4.00. Początkowo kontynuowaliśmy wspinaczkę ścianą Lhotse. Później droga wiodła przez Żółtą Wstęgę oraz Żebro Genewczyków do obozu czwartego (7.920 m). Szliśmy szybko. Droga zabrała nam średnio siedem godzin. W obozie czwartym byliśmy po godz. 11.00.
W obozie czwartym silnie już wiało, tak że możliwość ataku szczytowego tej samej nocy stanęła pod znakiem zapytania. Potwierdziły to prognozy, zgodnie z którymi w nocy mogło wiać nawet do 35 węzłów na godzinę tj. do ok. 65 km/h. Wymusiło to decyzję pozostania w obozie czwartym jeden dzień dłużej w oczekiwaniu na lepszą pogodę. Na tej wysokości decyzja taka nigdy nie jest dobra, bo organizm szybko słabnie, ale nie mieliśmy wyboru. Zejście z powrotem do obozu trzeciego, a tym bardziej niżej, nie wchodziło w grę.
W moim przypadku doszły do tego problemy z maską tlenową. Przestała działać. Zaczęło mi się ciężko oddychać. Przez kilka godzin powtarzała się następująca sytuacja. W momencie, gdy już zasypiałem natychmiast jednocześnie wybudzałem się bliski utraty przytomności. W środku nocy wymieniłem u kierownika wyprawy moją nową brytyjską maskę TOPOUT na starą rosyjską POISK. Straszne badziewie, ale natychmiast zasnąłem. Następnego dnia kierownik wyprawy zapewnił mnie, że mój TOPOUT działa bez zarzutu. Z powrotem wymieniliśmy maski. Gdy czekaliśmy w namiotach 22 maja na poprawę pogody, mimo trudności mogłem oddychać.
Wiatr, choć wciąż silny, osłabł wieczorem 22 maja. Po godz. 20.00 rozpoczęliśmy atak szczytowy. Prognozowany czas wejścia wynosił dziewięć godzin. Każdy z ośmiu wspinaczy szedł ze swoim Szerpą. Mój Szerpa nazywał się Pemba Rita i pochodził – jak większość Szerpów agencji – z regionu Rolwoling. Przy okazji warto dodać, że towarzyszący wspinaczom w czasie ataku szczytowego Szerpowie bywają nazywani „Szerpami wysokogórskimi” bądź – co wskazuje ich odpowiedzialność – „Szerpami tlenowymi”.
Od pierwszych kroków szło się ciężko. Nie mogłem oddychać, szybko zrobiło się zimno, cała prawa stopa i palce lewej stopy zaczęły się odmrażać. Po dwóch godzinach drogi byłem na skraju wyczerpania. Na wysokości ok. 8.300 m podjąłem decyzję o odwrocie. Decyzja nie była trudna, bo nie widziałem innej możliwości. Schodziło się trudno. Gdy dotarliśmy do obozu czwartego, byłem bliski utraty przytomności. Będąc już w namiocie i nie mogąc oddychać, poprosiłem mojego Szerpę o zamianę masek. Dostałem inny rosyjski zabytek. Od razu zasnąłem. Spałem przez osiem godzin. Nawet w obozie głównym na wysokości 5.350 m rzadko śpi się tak dobrze…
O 7.00 nad ranem Pemba Rita przyszedł do mnie do namiotu i (śmiejąc się) oświadczył, że gdy w nocy zaczął używać mojej maski omal nie stracił przytomności. Dopiero po jej oczyszczeniu zaczęła ponownie działać poprawnie. Wtedy zasnął.
Do godziny 12.00 w południe wszyscy koledzy wrócili do obozu czwartego. Całej siódemce udało się dotrzeć do szczytu, a wśród nich Piotrowi Cieszewskiemu z Trójmiasta (Klub Wysokogórski z Warszawy). Osiągnięcie tym większe, że warunki pogodowe były trudne, silnie wiało, część osób była bliska odmrożeń. Najszybszy z kolegów potrzebował niecałych 10 godzin na wejście i zejście.
Jeśli nie jest to absolutnie konieczne, przebywanie na wysokości blisko 8.000 m należy ograniczać do minimum. Dlatego już o godz. 13.00 rozpoczęliśmy schodzenie do obozu drugiego. Następnego dnia 24 maja rano zeszliśmy z obozu drugiego przez lodospad Khumbu do bazy pod Everestem. Zakończyła się wspinaczkowa część wyprawy. Czas na powrót do domu.
Do Korony Ziemi pozostało (nieco irytujące:) 500 metrów Everestu…
Zwiń