Droga pod górę na Górę
7 January 2013Zgodnie z planem 17 grudnia przelecieliśmy z Punta Arenas do bazy na Lodowcu Unii, a stamtąd tego samego dnia wieczorem do Bazy Głównej pod Vinsonem na Lodowcu Branscomba. Z kolei nasza wspinaczka zakończyła się 27 grudnia wieczorem, kiedy to wróciliśmy …
Zgodnie z planem 17 grudnia przelecieliśmy z Punta Arenas do bazy na Lodowcu Unii, a stamtąd tego samego dnia wieczorem do Bazy Głównej pod Vinsonem na Lodowcu Branscomba. Z kolei nasza wspinaczka zakończyła się 27 grudnia wieczorem, kiedy to wróciliśmy do bazy na Lodowcu Unii, skąd 29 grudnia po południu powróciliśmy do Punta Arenas. O swojskim locie sowieckim Ilyushinem, nieporównywalnym z niczym co wcześniej w życiu widziałem majestatycznym pięknie Antarktydy, niezwykłym locie nad górami Ellswortha, świetnie zorganizowanej, ale i absurdalno-groteskowej bazie na Lodowcu Unii, a także o Davie Hahnie oraz miłej wizycie w Ambasadzie Rzeczypospolitej w Santiago de Chile, warto szerzej napisać. Może to zrobię, a jeśli nie to przy okazji zapewne opowiem… Teraz jednak o samej wspinaczce na Masyw Vinsona.
Trwała ona 10 dni. Zgodnie z planem mieliśmy dotrzeć na szczyt w siódmym dniu wędrówki tj. w Wigilię Bożego Narodzenia. W rzeczywistości zdobyliśmy Górę dwa dni później 26 grudnia w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia.
18 grudnia ruszyliśmy z Bazie Głównej pod Vinsonem (Vinson Base Camp) na wysokości 2.135 m n.p.m. w górę Lodowca Branscomba. W pobliżu Obozu I (Law Camp) złożyliśmy depozyt (część sprzętu) oraz wróciliśmy do Bazy. W tej części Góry temperatury – w czasie całej wyprawy – oscylowały w granicach -10°C - -15°C. Tego dnia mieliśmy niemal bezwietrzną pogodę. Niestety widać było, że w okolicach szczytowych zaczyna się kotłować. I rzeczywiście w kolejnych dwóch dniach była burza, co pozwoliło nam ze spokojem aklimatyzować się resztkami dowleczonego na koniec świata kartonowego wina.
21 grudnia założyliśmy Obóz I na wysokości 2.750 m n.p.m. Następnego dnia złożyliśmy depozyt w Obozie II (High Camp) i wróciliśmy do Obozu I. Znaczną część wędrówki stanowiło strome podejście pod zbocze, w niektórych miejscach dochodzące do 45° nachylenia. W drodze zrobiło się zimno, zaczęło mocno wiać. To był przedsmak tego, co może spotkać wspinacza na szczycie Vinsona. Kolejny dzień przeczekaliśmy więc w Obozie I kolejną już burzę śniegową.
W Wigilię założyliśmy Obóz II na wysokości 3.700 m n.p.m. Potem ponownie czekaliśmy na poprawę pogody, aby 26 grudnia zaatakować szczyt. Po siedmiu godzinach wspinaczki o godz. 16.15 czasu miejscowego weszliśmy na wierzchołek Masywu Vinsona.
Wspinaczka nie należała do szczególnie trudnych, choć na samej grani było kilka sympatycznych eksponowanych trawersów. Pogoda była umiarkowanie korzystna. Wprawdzie temperatura powietrza wynosiła około -30°C, ale przy słabym wietrze odczuwalna temperatura zapewne nie spadła poniżej -35°C - -40°C. Jak na Vinsona można uznać to za przyzwoite warunki. Nie było bardzo zimno, ale było za to mgliście. Szczęśliwie, co jakiś czas wiatr rozganiał chmury. Widoki były tolkienowskie…
27 grudnia zeszliśmy z Obozu II do Bazy Głównej pod Vinsonem i korzystając z dobrej pogody wieczorem przelecieliśmy do bazy na Lodowcu Unii.
Kilka słów o ludziach. O Davie już wspomniałem, że o nim wkrótce szczerzej wspomnę. Poza tym w grupie byli piękna Nicole (właścicielka plaży w New Jersey), przystojny Brian (właściciel hurtowni sprzętu zimowego z Kolorado z trzema wyprawami na K2 i Everest w dorobku) oraz tajemniczy (chyba) Joe (piszę chyba, nic nie mogę dodać, bo wszystko co jego dotyczyło było top secret, tajne przez poufne). Mam nadzieję, że w sprawach personalnych ciekawość czytelników zaspokoiłem. Jeśli nie, odsyłam do moich pośmiertnych memuarów…