Historia z moją agencją wspinaczkową World Records wydaje mi się warta opisania. Zapewne podobne doświadczenia ma wiele osób korzystających z nepalskich agencji turystycznych, a szerzej firm w krajach egzotycznych. Niemniej podróżnicy i turyści z naszej części Europy korzystają właśnie z nich ze względów na konkurencyjne ceny. Zawsze jest to jednak ryzykowne… Tym razem sprawy potoczyły się tak.
Zgodnie z umową nasza niewielka ekspedycja składała się z czterech osób: dwóch wspinaczy (Urs Bernard i ja) i dwóch Szerpów (Ang Pasang i Pasang Karma). Jak obiecał jeden z właścicieli agencji Fur Geljen Szerpa, z którym prowadziłem negocjacje przed wyprawą, w razie wypadku drugi ze wspinaczy pozostanie z dwoma Szerpami. Pytałem o to dwukrotnie, bo podobna sytuacja miała miejsce rok wcześniej. Wtedy po wycofaniu się partnera Urs pozostał z dwoma Szerpami. W wieczór przed wyruszeniem do Tybetu Fur Geljen potwierdził to raz jeszcze. Niestety po wypadku Ursa i jego powrocie do Katmandu mój Szerpa Ang Pasang poinformował mnie, że World Records nakazało drugiemu Szerpie powrót do Katmandu. Natychmiast interweniowałem w agencji. Odpowiedź przyszła po kilku dniach, że firma nie zamierza wysłać drugiego Szerpy, bo kosztowałoby ją to zbyt wiele. Będąc w Tybecie nie miałem żadnych dalszych możliwości działania w tej sprawie. Brak drugiego Szerpy miał jednak decydujące znaczenie dla przebiegu wyprawy, w tym aklimatyzacji oraz założenia obozów powyżej Advance Base Camp, zdecydowanie zmniejszając szanse jej powodzenia.
Po powrocie do Katmandu drugi z właścicieli agencji (Fur Geljen był w tym czasie na trekkingu i pozostawał telefonicznie nieuchwytny…) Bachchu N. Shresta usiłował ukoić moje rozgoryczenia oferując lepszy hotel i niewielką gratyfikację finansową. Miało to być wynagrodzenie innych niedogodności w czasie wyprawy (konieczność wynajęcia przeze mnie dodatkowych tragarzy oraz kupna dodatkowych butli z tlenem, choroba Szerpy). Odpowiedzialności za wycofanie drugiego z Szerpów uznać nie chciał, stwierdzając, że nic nie wiedział o uzgodnieniach między mną a swoim partnerem, które jego zdaniem miały prywatny charakter i nie wiązały World Records.
Etap I. Udałem się więc do Policji Turystycznej, której siedziba mieści się przy Nepalskiej Agencji Turystki. W trzech przestronnych pomieszczeniach spotkałem 10 policjantów. Mieli jeden komputer, jedną krótkofalówkę, jeden telefon. Moja sprawa wzbudziła duże zainteresowanie, być może dlatego że przez dwa dni kiedy bawiłem w ich komisariacie nie mieli innego zajęcia. Spisano moje uwagi odnoście World Records, po czym zadzwoniono do Bachchu. Kiedy przyszedł zachęcali, abyśmy doszli do kompromisu. To się nie udało, a obie strony zostały przy swoim zdaniu. Po kilku godzinach szef posterunku orzekł, że spotkamy się następnego dnia, a jeśli nadal nie będziemy chcieli się porozumieć, wtedy przekaże sprawę “wyższej instancji”. Tak się też stało. Następnego dnia wzięto mnie do radiowozu i pojechaliśmy do “wyższej instancji”. Zdarzyła się zabawna historia. Po drodze pojechaliśmy na stację benzynową, na której jeden z policjantów poszedł z 4-litrowym pojemnikiem po oleju samochodowym i zakupił benzynę na dalszą drogę…
Etap II. Zostaliśmy przewiezieni do komisariatu w centrum Katmandu przy Durban Square. Dalsze działania odbywały się w zupełnie innej atmosferze. Przez kolejne trzy dni trwały przesłuchania. Siedzieliśmy jak sardynki w pokoju o powierzchni może 25 m2 w towarzystwie pewnie z 30 osób. Co dwie-trzy godziny zmieniał się policjant prowadzący sprawę i przesłuchanie rozpoczynało się od początku. Co zabawne, pierwszy z nich w ogóle nie mówił po angielsku… Na mój wniosek przesłuchano także mojego partnera Ursa Bernarda. Każdy kolejny funkcjonariusz kończył swoją pracę apelem, abyśmy doszli z Bachchu jakoś do porozumienia. To się jednak nie udało. Po trzech dniach w niedzielę o 12.00 powiedziano mi, że policja wyczerpała swoje możliwości i że teraz muszę iść do sądu… Było to rychło w czas, bo o 21.00 miałem samolot do kraju. Poprosiłem wówczas o imię i nazwisko ostatniego z przesłuchujących nas policjantów. Odmówił podania i wyjaśnił, że to tajne informacje. Poprosiłem wówczas o kopie zeznań złożonych w ciągu ostatnich trzech dni. Także i to spotkało się z odmową z uzasadnieniem, że to wewnętrzne dokumenty policyjne. W związku z tym chciałem złożyć oficjalny wniosek o wydanie tych dokumentów. Po godzinnych dyskusjach udało się. Jestem szczęśliwym posiadaczem poświadczenia o przyjęciu mojego wniosku.
Etap III. Nie było wiele czasu. Udałem się do Departamentu Turystki w Ministerstwie Turystki i Lotnictwa Cywilnego. Było miło, ale zainteresowanie dyrektora zauważyłem dopiero wtedy, gdy okazało się, że World Records sprzedał nas firmie Montarosa, która organizowała logistykę między Base Camp a Advance Base Camp. Podobno taka praktyka jest nielegalna, a dodatkowo firma Montarosa także jest nielegalna, bo firma działa bez licencji. Napisałem pismo, dostałem pokwitowanie. Obiecano, że się za “tych gałganów” z World Records porządnie wezmą… Trudno w to uwierzyć, bo Nepal to inny świat. Niemniej zobaczymy…
Zwiń